piątek, 7 kwietnia 2017

Prolog

-Jak się nazywasz, kochanie?
Kołnierz ortopedyczny wokół mojej szyi.
Czyjaś ręka wprawnie i delikatnie obmacuje mi głowę.
Żyję. To właśnie dosyć zaskakujące.
-Tak jest. Otwórz oczy. A teraz na mnie popatrz. Spójrz na mnie. Możesz mi powiedzieć jak się nazywasz?
Chcę odpowiedzięć, otworzyć usta, ale słowa, które się z nich wydobywają, są zaduszone i nie mają sensu. Chyba ugryzłam się w język. W ustach mam krew, jest ciepła i smakuje żelazem. Nie mogę się ruszyć.
-Położymy Cię na desce ortopedycznej, dobrze? Możliwe, że przez chwilę będzie Ci nieprzyjemnie, ale dam Ci morfinę, żeby trochę złagodzić ból- Głos mężczyzny jest spokojny, zrównoważony, jakby to była najzwyklejsza  rzecz na świecie, być połamanym i leżeć na betonie, gapiąc się w ciemne niebo.
Mam ochotę się roześmiać. Chcę mu powiedzieć, jakie to absurdalne, że tutaj jestem. Ale wygląda na to, że nic nie działa tak, jak powinno.
Twarz mężczyzny znika mi pole widzenia. Kobieta w odblaskowej kurtce, z ciemnymi kręconymi włosami związanymi w koński ogon, nachyla się nade mną i znienacka świeci mi latarką w oczy, patrząc na mnie z tym samym obojętnym zainteresowaniem, jakbym była jakimś okazem, a nie osobą.
-Trzeba ją podłączyć do respiratora?
Chcę się odezwać, ale moją uwagę odwraca ból w nogach. Jezu-mówię, ale nie jestem pewna czy na głos....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz